niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 2. "ZŁO JEST JEDYNĄ OPŁACALNĄ DROGĄ".



Kolejne dni bezpowrotnie mijały, a następnie odchodziły w niepamięć. Luty powoli dobiegał końca, a ja dalej nie miałem żadnej pewności co właściwie ze sobą zrobić po Hogwarcie. Jeszcze tylko kilka miesięcy i koniec nauki.
Ale w tej chwili starałem nie zaprzątać sobie tym głowy. Po prostu siedziałem na skórzanej kanapie w pokoju Ślizgonów i czytałem jedną z książek, którą udało mi się podstępem zdobyć z biblioteki zakazanej.
                Z czasem zacząłem już wątpić w umiejętność nauczycieli zapanowania nad nami, uczniami. Doskonałym przykładem tego byłem ja. Jeszcze nigdy nie przyłapali mnie na żadnym wybryku, na którym inny już dawno by stąd wyleciał.
Do mojej głowy wpadła również myśl, że może nie chcieli mnie złapać. Tylko, że nie mieliby takiego powodu. Nie jestem na tyle zdolny i przebiegły by w oczach nauczycieli znaczyć coś więcej niż zwykły, wysoki chłopak o ciemnych włosach i oczach.
                Niecałe dwa tygodnie temu Slughorn powiedział mi o wyborze kariery nauczyciela eliksirów. Zaśmiałem się sam do siebie na tę myśl.
Staruszek i tak powoli wybierał się na emeryturę. Nie dość, że jak wcześniej wspomniałem nie wyglądał na najmłodszego, to jeszcze do tego przedmiotu talentu zupełnie nie miał.
Może sam to zauważał? Może. Aczkolwiek w tej sprawie upewniał mnie tylko jeden argument – nie mam zamiaru marnować przyszłości na dzieciaki, którym eliksiry i tak latają daleko gdzieś. W większości są to idioci, którzy spychają ten piękny przedmiot na dalsze plany, jako tylko takie dopełnienie całej nauki w Hogwarcie.
                Choć może byłby to i dobry wybór. Statyczna praca aż do śmierci w murach zimnego zamku. Jako prawa ręka jednego z największych czarodziejów, samego Albus Dumbeldora.
                Ale jednak po tych myślach miałem jeszcze większą ochotę żeby najzwyczajniej sobie przyłożyć.
Właśnie nazwałem poczciwego Dumbeldore’a najwybitniejszym magiem. Toż ci heca, przecież każdy doskonale wie, iż największą osobistością w całym świecie magii jest tylko Lord Voldemort.
                Czarna magia zaczęła mnie fascynować jeszcze na pierwszym roku nauki w Hogwarcie. Pewnie jej właściwości były głównym zainteresowaniem większości Ślizgonów, ale musiałem nieskromnie przyznać, iż pewnie byłem jedynym, który tak bardzo ją miłował.
Musi to brzmieć dziwnie, ale owszem, od zawsze ciągnęło mnie od zła. Choć… może nie do samych złych mocy, ale ich części. Preferowałem po prostu nieco inny styl życia niż moi szkolni znajomi.
                Nigdy nie chciałem być wielki. Nie marzyłem, by moje imię było powszechnie znane i wypowiadane przez innych z lękiem, ale… chciałbym po prostu zapisać się w pamięci niektórych ludzi jako mag, który miał własne zdanie i zdolności o wiele większe od innych.
Czyli zupełnie jak każdy. Bo czyż nie wszyscy marzą o wielkiej przyszłości? Nawet nie muszę sobie odpowiadać. Wszyscy.
                Więc to był pewnie jeden z dowodów, iż nie różnię się niczym od innych.
Może to i dobrze, a może i nie.
- Severusie, długo jeszcze tak posiedzisz? – mruknął Avery przechodzący obok. Niechętnie podniosłem głowę i spojrzałem na chłopaka, który z rękoma w kieszeni stał nade mną. – Robi się już późno – dodał.
- Nie wiem, zobaczę – odparłem na odczepne, co Ślizgon najzwyczajniej zdołał wyczuć. Odwrócił głowę w drugą stronę, a następnie znów spojrzał na mnie.
                Otworzył usta i pewnie miał coś jeszcze powiedzieć, ale po chwili zamknął je i wyraźnie zrezygnowany odszedł.
To i dobrze. Była to ostatnia chwila w której miałem ochotę wysłuchiwać jego przemów. Czasami naprawdę mnie irytował. A znowu kiedy indziej okazywał się ciekawym materiałem do wyciągania potrzebnych mi informacji.
                Jego rodzice byli Śmierciożercami, sługami samego Voldemorta. Bez wątpienia było to, że on pewnie pójdzie prościutko w ich ślady.
Zresztą, kto by tego nie zrobił. Zło jest jedyną opłacalną droga, w której nie boisz się z dnia na dzień o lepsze jutro. Wiesz, że wybrałeś kierunek, który zawsze wygrywa.
                Kiedy byłem młodszy Voldemort był tematem, który zawsze lekko mnie ekscytował, ale przed samym sobą próbowałem to ukrywać. I skutecznie.
Dopiero gdy dorosłem zrozumiałem, iż to on jest największą siłą. A Śmierciożercy jednostką osobowości silnych i na tyle mocnych, by wybić się z tłumu zwykłych, szarych czarodziejów.
                Matka często powtarzała mi, że Salazar Slytherin był wielkim człowiekiem. Niezwykle mądrym, przebiegłym i inteligentnym. Ale nie Voldemort.
Jego nieskrywanie krytykowała i bała się, gdy w magicznych gazetach czytaliśmy o kolejnych zabójstwach, które działy się pod jego ręką.
                Ciekaw byłem jakby zareagowała, gdyby jej jedyny syn dołączył do jego grona. Bałaby się? Płakała? A może cieszyła, że wreszcie odnalazłem siebie i jestem na tyle silny, by stanąć u jego boku?
                Szybko odrzuciłem te myśli. Zostało mi jeszcze trochę czasu na decyzję, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej jednoznaczna.
Ale jeśli tylko wybiorę zło mam pewność, iż dokonałem właściwej decyzji.
                Spojrzałem kątem oka na zegar powieszony w kącie wielkiego pomieszczenia. Dochodziła pierwsza. W tym czasie najmłodsi Ślizgoni już dawno smacznie spali, a tymczasem ci nieco starsi właśnie zmierzali do swoich pokoi. Tylko ja wciąż siedziałem na kanapie i przyglądałem się płomieniom w kominku, które co chwilę skwierczały, a iskierki wzlatywały w górę po to, by zaraz szybko opaść.
                Sam nie wiem gdzie minęły mi te siedem lat. Jeszcze nie tak dawno przyjechałem tu po raz pierwszy. Założyłem szatę ucznia Hogwartu i z ciekawością usiadłem na stołku, a moją głowę obcisnęła Tiara Przydziału.
Nie wiedziałem wtedy czego się spodziewać. Moje myśli kierowały  się wokół Gryffindoru, bo to tam trafiła Lily Evans, moja najlepsza przyjaciółka.  Ale kiedy po Sali rozniosła echem nazwa innego domu czułem zarazem rozczarowanie i dumę.
                W jednej chwili wspomnienia ulotniły się i uleciały gdzieś w górę. Głęboko zaczerpnąłem powietrze i rozejrzałem się po dormitorium.
Puste. Wszyscy byli już pewnie w łóżkach.
                Odłożyłem na bok książkę, którą przestałem czytać już kilka minut temu. Chwilowo straciłem całkowite zainteresowanie jej zawartością, a do mojej głowy wpadł kolejny chory, a zarazem jak na mnie to normalny pomysł.
Wstałem i ponownie rozejrzałem się wokół, jakbym mógł wcześniej przegapić jakiegoś ucznia.
                Jednak tym razem upewniony w stu procentach, że zostałem sam wyjąłem szybko różdżkę z kieszeni szaty i prędkim krokiem udałem się do wyjścia z dormitorium.
Lekko popchnąłem obraz i znalazłem się na oziębłym korytarzu lochów, który obecnie był cały zaciemniony i (co najważniejsze) pusty.
Biblioteka znajdowała się na drugim piętrze, dlatego dostanie się tam nie powinno mi zająć dużo czasu.
                Lumos, mruknąłem pod nosem, a z mojej różdżki wydobyła się światłość rozjaśniająca dużą przestrzeń.
Przynajmniej widziałem co mam pod nogami, w związku z czym mogłem jeszcze zwiększyć prędkość.
                Kiedy znajdowałem się w podziemiach nie musiałem bać się, iż ktokolwiek mnie usłyszy. Potem będzie gorzej, ponieważ obrazy nie lubią trzymać języka za zębami i znając życia zaczną coś ględzić i narzekać.
Ale pewnie nauczyciele i tak śpią. Albus Dumbledore gdzieś wyjechał, a Minerwa McGongall miała komnatę na samej górze, dlatego nie ma możliwości, aby mogła mnie spotkać.
                Jednymi słowu – byłem bezpieczny.
                Doszedłem do schodów prowadzących na parter. Po raz kolejny dzisiaj nerwowo się rozejrzałem i podążyłem wzdłuż nich.
Echem po uśpionym zamku rozniosły się moje kroki. Przez chwilę miałem wrażenie, iż ktoś za mną podąża, ale okazało się to tylko i wyłącznie zgubnym wrażeniem.
                Przede mną stały ogromne drzwi do Wielkiej Sali. Uwielbiałem przebywać w niej sam, zwłaszcza w nocy. Często przychodziłem tutaj, siadałem przy stole i wpatrując się w abstrakcyjny sufit oddawałem myślom, które w danej chwili mnie trapiły.
Gdybym miał choć trochę czasu i pewności bezpieczeństwa pewnie udałbym się tam i teraz, ale presja, która siedziała w mojej głowie nakazywała mi iść prosto przed siebie i nie zbaczać z kursu.
I już miałem przemknąć w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro, lecz ku moim uszom dobiegł jakiś szloch dobiegający z damskiej łazienki.
                Pierwsze co pomyślałem to Jęcząca Marta, ale był to zupełnie inny płacz niż ten, którym darzyła nas każdego dnia zjawa.
Pewnie jakiś pierwszoroczniak. Albo inna, młoda dziewczyna przeżywająca zawody miłosne w samym środku nocy.
                Jednak to zachęciło mnie, aby wejść i zobaczyć kto to. Pewnie było to spowodowane głównie moją ciekawością, ale nie widziałem powodu, by za nią nie podążyć.
Zmieniłem więc kierunek i będąc coraz bliżej łaźni ciche pojękiwanie dochodziło wyraźniej do moich uszu.
Kiedy stanąłem przed drzwiami damskiej toalety szloch ucichł, lecz po chwili znowu mogłem go usłyszeć.
                Przyłożyłem dłoń do okrągłej klamki, a  drugą mocno trzymałem różdżkę, z której emanowało światło.
Uchyliłem je, po czym oświetlając pomieszczenie ujrzałem drobną dziewczynę w drugim końcu, siedzącą przy umywalce.  Podniosła głowę i spojrzała w moją stronę, a moje serce zaczęło szybciej bić. Stałem tak i patrzyłem w jej stronę bez żadnego słowa.
-Severus, co ty tutaj… - zaczęła Lily, lecz z niewiadomego mi powodu nie dokończyła pytania.
                Wszedłem do środka i domknąłem drzwi, podchodząc bliżej Evans. Tak samo jak ja miała na sobie jeszcze szatę dzienną. Jej twarz zalana była łzami, a dłoń dzierżyła pomiętą kartkę pergaminu.
- Przechodziłem i usłyszałem płacz – wyjąkałem. – Co się stało? Czemu jesteś tutaj o tej godzinie? – zapytałem niepewnie, zmniejszając odległość między nami.
                Dziewczyna odwróciła głowę jakby nie chciała, abym widział jej twarz. Opuściłem różdżkę, a pomieszczenie ogarnęła ciemność.
- Daj mi spokój, nie chcę o tym rozmawiać – powiedziała przez łzy. Miałem wrażenie, że na mnie patrzyła.
- Przecież widzę, że coś jest nie tak. Inaczej byłabyś w dormitorium, a nie tutaj – mruknąłem pod nosem. – Lily, przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć – dodałem niemalże błagalnie.
                Wziąłem głęboki oddech. Chciałem podejść jeszcze bliżej, ale wiedziałem, iż byłoby to przesadą. Nie wiedziałem co myśleć.
- Nie zrozumiesz. A poza tym, mógłbyś to jeszcze wykorzystać przeciwko mnie i Jamesowi. Powinno wystarczyć ci, że w tej chwili mam trochę problemów. I tyle, Severusie – powiedziała cicho.
- Nie ufasz mi. Po tym wszystkim się nie dziwię, ale chociaż powiedz mi czy ten Potter ci coś zrobił. To jedyne co chcę wiedzieć – powiedziałem.
- Nie. Tu nie chodzi dokładnie o niego. To wszystko to długa historia – odpowiedziała, po czym znowu lekko zapłakała. Miałem ochotę przytulić ją do siebie.
- Obiecuję, że zachowam to dla siebie. Komu zresztą miałbym powiedzieć? Avery’emu? Na pewno by to go nie zainteresowało – zacząłem niepewnie. – Jeśli tylko mogę pomóc, to bez wahania to zrobię. Nie bierz mnie za kogoś, kim nie jestem.
- Interesujące jest to, że znalazłeś się tutaj akurat wtedy, gdy jestem tu ja. Nie zapominaj o tym, że jest to damska łazienka – rzuciła. – Czemu nie śpisz?
- Siedziałem w  dormitorium. Teraz, kiedy wszyscy są we swoich komnatach chciałem udać się do biblioteki, na dział ksiąg zakazanych. I pewnie bym tam poszedł, ale usłyszałem płacz. Od kiedy tutaj jesteś?
- Sama nie wiem. Nie więcej niż pół godziny. Nie mogłam iść do łazienki Gryfonów, tam ktoś by mnie usłyszał. Tutaj raczej nikogo nigdy nie ma, a zwłaszcza w nocy. A na pewno nie spodziewałam się tutaj ciebie.
- Najwidoczniej jestem wrażliwy na twój płacz – próbowałem się uśmiechnąć, ale nie najlepiej mi to wyszło.
                Dziewczyna pociągnęła mnie za rękaw szaty, w związku z czym znalazłem się bliżej niej.
- Pewnie wiesz prawdę o Lupinie, prawda? – zapytała, na co pokręciłem twierdząco głową.
- Wiem – odpowiedziałem.
- James zabronił mi komukolwiek mówić.  I ktoś się dowiedział, ale nie z mojej winy. On zwalił to na mnie. Pokłóciliśmy się, padło trochę obelg. I czuję się z tym źle. Nie ufa mi na tyle, by uwierzyć w to, co mówię – mówiła.
- Czy ten ktoś zagraża Remusowi? – zaciekawiłem się. – Mogę pomóc, odpowiedni eliksir sprawi, że ta informacja odleci mu w niepamięć. Tylko powiedz, pomogę ci – zaoferowałem.
- Myślę, że nie. Ale ona podeszła do niego i zapytała prosto w twarz czy jest wilkołakiem.  Lupin wściekł się i pobiegł do Jamesa, podejrzewał jego. Ale ani Syriusz, ani James i Pettigrew nie puścili pary z ust. Więc padło na mnie. Boją się, że ta wiadomość obejdzie całą szkołę. A wiesz jak zareagują niektórzy Ślizgoni, alb raczej ich rodzice. Wywalą Remusa ze szkoły kilka dni przed owutemami. W tym przypadku nawet sam Dumbeldore niewiele zdoła wskórać zwłaszcza, jeśli Ministerstwo Magii się tym zainteresuje. Wilkołak w Hogwarcie, wiesz jak to wygląda…
- Będzie dobrze. Nikomu nie powie, a choćby nawet… mówiłem, że mogę pomóc – przerwałem dziewczynie. – Ale w takim razie czemu płaczesz? Pokłóciliście się aż tak bardzo? – dopytywałem.
- James mnie uderzył – rzuciła cicho. – Poczułam się z tym okropnie. Wybiegłam, a on jeszcze wrzasnął za mną, że jestem niczego niewarta i nie potrafię nawet dotrzymać tajemnicy. Po prostu… musiałam gdzieś iść. Gdzieś, gdzie będę sama.
                Nienawidziłem Jamesa już od pierwszego dnia szkoły, a dzisiejszy dzień upewnił mnie w przekonaniu, że słusznie darzyłem go takimi uczuciami.
Ale co powinienem powiedzieć dziewczynie, która go kochała?
- Może go poniosło? – podsunąłem, mówiąc coś, co zupełnie nie odzwierciedlało mojego zdania dotyczącego tej sytuacji.
- Od kiedy ty go bronisz? Starasz się udawać przyjaciela? – prychnęła, dając krok do tyłu.
- Jeśli powiem ci co o tym wszystkim sądzę to nieuniknienie obrażę twojego chłopaka. Wolę zachować dystans.
- Severusie, bądź szczery – powiedziała, na co lekko zacisnąłem pięści.
- Dobrze, jak chcesz. James jest dupkiem. Nie widzisz jak cię zmienił? Nie zauważyłaś, kim się przez niego stałaś? Pewnie nie. Ale ja zauważyłem. Nie jesteś tym człowiekiem, którego znałem.
- To samo mogę powiedzieć o tobie! Avery, Mulciber, przecież ich ojcowie to śmierciożercy! Chyba nie chcesz stać się tacy jak oni – uniosła się, na co ja lekko przymknąłem oczy.
- To działa w dwie strony – niemalże warknąłem. – A zresztą, jak sama kilka dni temu zauważyłaś, jesteśmy inni i nie…
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że stali się dla ciebie autorytetem? – przerwała mi. – Snape, chyba nie chcesz powiedzieć, że śmierciożercy…
- Nie, Lily – wtrąciłem się jej w słowa. – Nie chcę zostać śmierciożercą – skłamałem automatycznie widząc po jej twarzy, że zainteresowała się mną i sytuacją, w jakiej byłem. Nie chciałem po prostu, by miała na głowie jeszcze mnie. O ile naprawdę ją to przejęło.
- Mam nadzieję – odparowała.
                Westchnęła cicho. Nie wiedziałem co powiedzieć. W sumie to nawet nie myślałem o niczym konkretnym. Moje myśli tylko krążyły wokół Lily. Stałem obok niej, rozmawiałem z nią.
- Nie zimno ci? – zapytałem nagle, zmieniając zupełnie temat.
- Trochę – odpowiedziała, na co lekko dotknąłem jej ręki. Była jeszcze zimniejsza od mojej.
- Chodźmy do pokoju ślizgonów – zaproponowałem. – Moglibyśmy jeszcze na spokojnie porozmawiać – dodałem, próbując namówić dziewczynę.
                Jak się okazało nie miała nic przeciwko mojemu pomysłowi. Przytaknęła lekko głową i oboje wyszliśmy z łazienki  na parterze.
Rozejrzeliśmy się dokładnie wokół aby sprawdzić, czy czasem nie ma tu nigdzie Filcha.  Jednak na nasze szczęście korytarz był całkowicie pusty, a cisza zdawała się całkowicie go usypiać.
                Oboje cicho zeszliśmy po schodach i idąc lochami prowadziłem Lily do pomieszczenia, które zajmowali uczniowie mojego domu.
Nigdy nie byłem w dormitorium Gryfonów, aczkolwiek podejrzewałem, że jest miejscem ciepłym i przyjaznym.  Za to o Krukonach mówiono, iż ich pokoje przepełnione są półkami z książkami, głównie naukowymi.
                W Hogwarcie przyjęło się, iż uczniowie nie odwiedzali dormitoriów innych domów. Były one czymś w rodzaju twierdz, którą znali tylko jej uczestnicy.
                Stanęliśmy przed wielkim obrazem węża. Lekko poruszył się dając znać, że wyczuł naszą obecność.
- Czysta krew – wymruczałem pod nosem, po czym oboje weszliśmy do środka.
                Dziewczyna rozejrzała się z zaciekawieniem.
Ujrzała zimne ściany wyłożone z ciemnych cegiełek, po których jak to zawsze lekko spływała woda. Po drugiej stronie stała olbrzymia kanapa w otoczeniu foteli, a przed nią umiejscowiony był równie wielkich rozmiarów kominek, w którym jeszcze lekko tlił się ogień.
                Oprócz tego panowała całkowita cisza. Wszyscy spali.
- Ponure otoczenie – stwierdziła, na co mimowolnie uniosłem koniuszki ust.
- Da się to miejsce polubić. W końcu spędzam w nim już siódmy rok, jest do zniesienia – stwierdziłem, ale Lily chyba tego nie usłyszała. Podeszła wolnym krokiem do ścian i starła rękę kilka kropel, potem przyglądając się im roztartym na dłoni.
                Usiadłem na kanapie nadal patrząc w jej stronę. Kolejno podeszła do obrazu Salazara Slytherina, który zamrożony w czasie lekko drgnął, a  na jego twarzy jak to zwykle widniał obojętny wyraz.
- Twoi znajomi nie będę mieć pretensji, że przyprowadziłeś to Gryfona? – zapytała z drugiego końca Sali.
- To niczemu nie przeszkadza – odparłem. Wyciągnąłem różdżkę i wznieciłem płomień.
Już po kilku chwilach zrobiło się o wiele cieplej.
- Severusie – zaczęła wolno, odwracając się w moją stronę. – Myślisz, że będzie wojna? Ostatnio głośno jest o Sam Wiesz Kim, o Śmierciożercach i ja… muszę przyznać, że martwi mnie to. James mówi, że jeśli faktycznie miałoby się coś wydarzyć nic na to nie poradzimy, ale…
- To tylko plotki – przerwałem jej. – Wojny nie będzie, przynajmniej nie za naszych czasów - dokończyłem, a dziewczyna zajęła miejsce obok mnie. 
____________________
Mała zmiana planów co do dodawania notek. Spodziewajcie się ich każdego tygodnia między piątkiem a niedzielą. Nie mogę wyznaczyć dokładnego dnia.
Jeśli ktoś czyta niech komentuje. :)  A tymczasem miłego dnia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz