Kolejne dni bezpowrotnie mijały,
a następnie odchodziły w niepamięć. Luty powoli dobiegał końca, a ja dalej nie
miałem żadnej pewności co właściwie ze sobą zrobić po Hogwarcie. Jeszcze tylko
kilka miesięcy i koniec nauki.
Ale w tej chwili starałem nie
zaprzątać sobie tym głowy. Po prostu siedziałem na skórzanej kanapie w pokoju
Ślizgonów i czytałem jedną z książek, którą udało mi się podstępem zdobyć z
biblioteki zakazanej.
Z
czasem zacząłem już wątpić w umiejętność nauczycieli zapanowania nad nami,
uczniami. Doskonałym przykładem tego byłem ja. Jeszcze nigdy nie przyłapali
mnie na żadnym wybryku, na którym inny już dawno by stąd wyleciał.
Do mojej głowy wpadła również
myśl, że może nie chcieli mnie złapać. Tylko, że nie mieliby takiego powodu.
Nie jestem na tyle zdolny i przebiegły by w oczach nauczycieli znaczyć coś więcej
niż zwykły, wysoki chłopak o ciemnych włosach i oczach.
Niecałe
dwa tygodnie temu Slughorn powiedział mi o wyborze kariery nauczyciela
eliksirów. Zaśmiałem się sam do siebie na tę myśl.
Staruszek i tak powoli wybierał
się na emeryturę. Nie dość, że jak wcześniej wspomniałem nie wyglądał na
najmłodszego, to jeszcze do tego przedmiotu talentu zupełnie nie miał.
Może sam to zauważał? Może.
Aczkolwiek w tej sprawie upewniał mnie tylko jeden argument – nie mam zamiaru
marnować przyszłości na dzieciaki, którym eliksiry i tak latają daleko gdzieś.
W większości są to idioci, którzy spychają ten piękny przedmiot na dalsze plany,
jako tylko takie dopełnienie całej nauki w Hogwarcie.
Choć
może byłby to i dobry wybór. Statyczna praca aż do śmierci w murach zimnego
zamku. Jako prawa ręka jednego z największych czarodziejów, samego Albus
Dumbeldora.
Ale
jednak po tych myślach miałem jeszcze większą ochotę żeby najzwyczajniej sobie
przyłożyć.
Właśnie nazwałem poczciwego
Dumbeldore’a najwybitniejszym magiem. Toż ci heca, przecież każdy doskonale
wie, iż największą osobistością w całym świecie magii jest tylko Lord
Voldemort.
Czarna
magia zaczęła mnie fascynować jeszcze na pierwszym roku nauki w Hogwarcie.
Pewnie jej właściwości były głównym zainteresowaniem większości Ślizgonów, ale
musiałem nieskromnie przyznać, iż pewnie byłem jedynym, który tak bardzo ją
miłował.
Musi to brzmieć dziwnie, ale
owszem, od zawsze ciągnęło mnie od zła. Choć… może nie do samych złych mocy,
ale ich części. Preferowałem po prostu nieco inny styl życia niż moi szkolni
znajomi.
Nigdy
nie chciałem być wielki. Nie marzyłem, by moje imię było powszechnie znane i
wypowiadane przez innych z lękiem, ale… chciałbym po prostu zapisać się w
pamięci niektórych ludzi jako mag, który miał własne zdanie i zdolności o wiele
większe od innych.
Czyli zupełnie jak każdy. Bo czyż
nie wszyscy marzą o wielkiej przyszłości? Nawet nie muszę sobie odpowiadać.
Wszyscy.
Więc
to był pewnie jeden z dowodów, iż nie różnię się niczym od innych.
Może to i dobrze, a może i nie.
- Severusie, długo jeszcze tak
posiedzisz? – mruknął Avery przechodzący obok. Niechętnie podniosłem głowę i
spojrzałem na chłopaka, który z rękoma w kieszeni stał nade mną. – Robi się już
późno – dodał.
- Nie wiem, zobaczę – odparłem na
odczepne, co Ślizgon najzwyczajniej zdołał wyczuć. Odwrócił głowę w drugą stronę,
a następnie znów spojrzał na mnie.
Otworzył
usta i pewnie miał coś jeszcze powiedzieć, ale po chwili zamknął je i wyraźnie
zrezygnowany odszedł.
To i dobrze. Była to ostatnia
chwila w której miałem ochotę wysłuchiwać jego przemów. Czasami naprawdę mnie
irytował. A znowu kiedy indziej okazywał się ciekawym materiałem do wyciągania
potrzebnych mi informacji.
Jego
rodzice byli Śmierciożercami, sługami samego Voldemorta. Bez wątpienia było to,
że on pewnie pójdzie prościutko w ich ślady.
Zresztą, kto by tego nie zrobił.
Zło jest jedyną opłacalną droga, w której nie boisz się z dnia na dzień o
lepsze jutro. Wiesz, że wybrałeś kierunek, który zawsze wygrywa.
Kiedy
byłem młodszy Voldemort był tematem, który zawsze lekko mnie ekscytował, ale
przed samym sobą próbowałem to ukrywać. I skutecznie.
Dopiero gdy dorosłem zrozumiałem,
iż to on jest największą siłą. A Śmierciożercy jednostką osobowości silnych i
na tyle mocnych, by wybić się z tłumu zwykłych, szarych czarodziejów.
Matka
często powtarzała mi, że Salazar Slytherin był wielkim człowiekiem. Niezwykle
mądrym, przebiegłym i inteligentnym. Ale nie Voldemort.
Jego nieskrywanie krytykowała i
bała się, gdy w magicznych gazetach czytaliśmy o kolejnych zabójstwach, które
działy się pod jego ręką.
Ciekaw
byłem jakby zareagowała, gdyby jej jedyny syn dołączył do jego grona. Bałaby
się? Płakała? A może cieszyła, że wreszcie odnalazłem siebie i jestem na tyle
silny, by stanąć u jego boku?
Szybko
odrzuciłem te myśli. Zostało mi jeszcze trochę czasu na decyzję, która z dnia
na dzień stawała się coraz bardziej jednoznaczna.
Ale jeśli tylko wybiorę zło mam
pewność, iż dokonałem właściwej decyzji.
Spojrzałem
kątem oka na zegar powieszony w kącie wielkiego pomieszczenia. Dochodziła
pierwsza. W tym czasie najmłodsi Ślizgoni już dawno smacznie spali, a tymczasem
ci nieco starsi właśnie zmierzali do swoich pokoi. Tylko ja wciąż siedziałem na
kanapie i przyglądałem się płomieniom w kominku, które co chwilę skwierczały, a
iskierki wzlatywały w górę po to, by zaraz szybko opaść.
Sam
nie wiem gdzie minęły mi te siedem lat. Jeszcze nie tak dawno przyjechałem tu
po raz pierwszy. Założyłem szatę ucznia Hogwartu i z ciekawością usiadłem na
stołku, a moją głowę obcisnęła Tiara Przydziału.
Nie wiedziałem wtedy czego się
spodziewać. Moje myśli kierowały się
wokół Gryffindoru, bo to tam trafiła Lily Evans, moja najlepsza
przyjaciółka. Ale kiedy po Sali
rozniosła echem nazwa innego domu czułem zarazem rozczarowanie i dumę.
W
jednej chwili wspomnienia ulotniły się i uleciały gdzieś w górę. Głęboko
zaczerpnąłem powietrze i rozejrzałem się po dormitorium.
Puste. Wszyscy byli już pewnie w
łóżkach.
Odłożyłem
na bok książkę, którą przestałem czytać już kilka minut temu. Chwilowo
straciłem całkowite zainteresowanie jej zawartością, a do mojej głowy wpadł
kolejny chory, a zarazem jak na mnie to normalny pomysł.
Wstałem i ponownie rozejrzałem
się wokół, jakbym mógł wcześniej przegapić jakiegoś ucznia.
Jednak
tym razem upewniony w stu procentach, że zostałem sam wyjąłem szybko różdżkę z
kieszeni szaty i prędkim krokiem udałem się do wyjścia z dormitorium.
Lekko popchnąłem obraz i
znalazłem się na oziębłym korytarzu lochów, który obecnie był cały zaciemniony
i (co najważniejsze) pusty.
Biblioteka znajdowała się na
drugim piętrze, dlatego dostanie się tam nie powinno mi zająć dużo czasu.
Lumos, mruknąłem pod nosem, a z mojej
różdżki wydobyła się światłość rozjaśniająca dużą przestrzeń.
Przynajmniej widziałem co mam pod
nogami, w związku z czym mogłem jeszcze zwiększyć prędkość.
Kiedy
znajdowałem się w podziemiach nie musiałem bać się, iż ktokolwiek mnie usłyszy.
Potem będzie gorzej, ponieważ obrazy nie lubią trzymać języka za zębami i
znając życia zaczną coś ględzić i narzekać.
Ale pewnie nauczyciele i tak
śpią. Albus Dumbledore gdzieś wyjechał, a Minerwa McGongall miała komnatę na
samej górze, dlatego nie ma możliwości, aby mogła mnie spotkać.
Jednymi
słowu – byłem bezpieczny.
Doszedłem
do schodów prowadzących na parter. Po raz kolejny dzisiaj nerwowo się
rozejrzałem i podążyłem wzdłuż nich.
Echem po uśpionym zamku rozniosły
się moje kroki. Przez chwilę miałem wrażenie, iż ktoś za mną podąża, ale
okazało się to tylko i wyłącznie zgubnym wrażeniem.
Przede
mną stały ogromne drzwi do Wielkiej Sali. Uwielbiałem przebywać w niej sam,
zwłaszcza w nocy. Często przychodziłem tutaj, siadałem przy stole i wpatrując
się w abstrakcyjny sufit oddawałem myślom, które w danej chwili mnie trapiły.
Gdybym miał choć trochę czasu i
pewności bezpieczeństwa pewnie udałbym się tam i teraz, ale presja, która siedziała
w mojej głowie nakazywała mi iść prosto przed siebie i nie zbaczać z kursu.
I już miałem przemknąć w stronę
schodów prowadzących na pierwsze piętro, lecz ku moim uszom dobiegł jakiś
szloch dobiegający z damskiej łazienki.
Pierwsze
co pomyślałem to Jęcząca Marta, ale był to zupełnie inny płacz niż ten, którym
darzyła nas każdego dnia zjawa.
Pewnie jakiś pierwszoroczniak.
Albo inna, młoda dziewczyna przeżywająca zawody miłosne w samym środku nocy.
Jednak
to zachęciło mnie, aby wejść i zobaczyć kto to. Pewnie było to spowodowane
głównie moją ciekawością, ale nie widziałem powodu, by za nią nie podążyć.
Zmieniłem więc kierunek i będąc
coraz bliżej łaźni ciche pojękiwanie dochodziło wyraźniej do moich uszu.
Kiedy stanąłem przed drzwiami
damskiej toalety szloch ucichł, lecz po chwili znowu mogłem go usłyszeć.
Przyłożyłem
dłoń do okrągłej klamki, a drugą mocno
trzymałem różdżkę, z której emanowało światło.
Uchyliłem je, po czym oświetlając
pomieszczenie ujrzałem drobną dziewczynę w drugim końcu, siedzącą przy
umywalce. Podniosła głowę i spojrzała w
moją stronę, a moje serce zaczęło szybciej bić. Stałem tak i patrzyłem w jej
stronę bez żadnego słowa.
-Severus, co ty tutaj… - zaczęła
Lily, lecz z niewiadomego mi powodu nie dokończyła pytania.
Wszedłem
do środka i domknąłem drzwi, podchodząc bliżej Evans. Tak samo jak ja miała na
sobie jeszcze szatę dzienną. Jej twarz zalana była łzami, a dłoń dzierżyła
pomiętą kartkę pergaminu.
- Przechodziłem i usłyszałem
płacz – wyjąkałem. – Co się stało? Czemu jesteś tutaj o tej godzinie? –
zapytałem niepewnie, zmniejszając odległość między nami.
Dziewczyna
odwróciła głowę jakby nie chciała, abym widział jej twarz. Opuściłem różdżkę, a
pomieszczenie ogarnęła ciemność.
- Daj mi spokój, nie chcę o tym
rozmawiać – powiedziała przez łzy. Miałem wrażenie, że na mnie patrzyła.
- Przecież widzę, że coś jest nie
tak. Inaczej byłabyś w dormitorium, a nie tutaj – mruknąłem pod nosem. – Lily,
przecież wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć – dodałem niemalże błagalnie.
Wziąłem
głęboki oddech. Chciałem podejść jeszcze bliżej, ale wiedziałem, iż byłoby to
przesadą. Nie wiedziałem co myśleć.
- Nie zrozumiesz. A poza tym,
mógłbyś to jeszcze wykorzystać przeciwko mnie i Jamesowi. Powinno wystarczyć
ci, że w tej chwili mam trochę problemów. I tyle, Severusie – powiedziała
cicho.
- Nie ufasz mi. Po tym wszystkim
się nie dziwię, ale chociaż powiedz mi czy ten Potter ci coś zrobił. To jedyne
co chcę wiedzieć – powiedziałem.
- Nie. Tu nie chodzi dokładnie o
niego. To wszystko to długa historia – odpowiedziała, po czym znowu lekko
zapłakała. Miałem ochotę przytulić ją do siebie.
- Obiecuję, że zachowam to dla
siebie. Komu zresztą miałbym powiedzieć? Avery’emu? Na pewno by to go nie
zainteresowało – zacząłem niepewnie. – Jeśli tylko mogę pomóc, to bez wahania
to zrobię. Nie bierz mnie za kogoś, kim nie jestem.
- Interesujące jest to, że
znalazłeś się tutaj akurat wtedy, gdy jestem tu ja. Nie zapominaj o tym, że
jest to damska łazienka – rzuciła. – Czemu nie śpisz?
- Siedziałem w dormitorium. Teraz, kiedy wszyscy są we
swoich komnatach chciałem udać się do biblioteki, na dział ksiąg zakazanych. I
pewnie bym tam poszedł, ale usłyszałem płacz. Od kiedy tutaj jesteś?
- Sama nie wiem. Nie więcej niż
pół godziny. Nie mogłam iść do łazienki Gryfonów, tam ktoś by mnie usłyszał.
Tutaj raczej nikogo nigdy nie ma, a zwłaszcza w nocy. A na pewno nie
spodziewałam się tutaj ciebie.
- Najwidoczniej jestem wrażliwy
na twój płacz – próbowałem się uśmiechnąć, ale nie najlepiej mi to wyszło.
Dziewczyna
pociągnęła mnie za rękaw szaty, w związku z czym znalazłem się bliżej niej.
- Pewnie wiesz prawdę o Lupinie,
prawda? – zapytała, na co pokręciłem twierdząco głową.
- Wiem – odpowiedziałem.
- James zabronił mi komukolwiek
mówić. I ktoś się dowiedział, ale nie z
mojej winy. On zwalił to na mnie. Pokłóciliśmy się, padło trochę obelg. I czuję
się z tym źle. Nie ufa mi na tyle, by uwierzyć w to, co mówię – mówiła.
- Czy ten ktoś zagraża Remusowi?
– zaciekawiłem się. – Mogę pomóc, odpowiedni eliksir sprawi, że ta informacja
odleci mu w niepamięć. Tylko powiedz, pomogę ci – zaoferowałem.
- Myślę, że nie. Ale ona podeszła
do niego i zapytała prosto w twarz czy jest wilkołakiem. Lupin wściekł się i pobiegł do Jamesa,
podejrzewał jego. Ale ani Syriusz, ani James i Pettigrew nie puścili pary z
ust. Więc padło na mnie. Boją się, że ta wiadomość obejdzie całą szkołę. A
wiesz jak zareagują niektórzy Ślizgoni, alb raczej ich rodzice. Wywalą Remusa
ze szkoły kilka dni przed owutemami. W tym przypadku nawet sam Dumbeldore
niewiele zdoła wskórać zwłaszcza, jeśli Ministerstwo Magii się tym
zainteresuje. Wilkołak w Hogwarcie, wiesz jak to wygląda…
- Będzie dobrze. Nikomu nie
powie, a choćby nawet… mówiłem, że mogę pomóc – przerwałem dziewczynie. – Ale w
takim razie czemu płaczesz? Pokłóciliście się aż tak bardzo? – dopytywałem.
- James mnie uderzył – rzuciła
cicho. – Poczułam się z tym okropnie. Wybiegłam, a on jeszcze wrzasnął za mną,
że jestem niczego niewarta i nie potrafię nawet dotrzymać tajemnicy. Po prostu…
musiałam gdzieś iść. Gdzieś, gdzie będę sama.
Nienawidziłem
Jamesa już od pierwszego dnia szkoły, a dzisiejszy dzień upewnił mnie w
przekonaniu, że słusznie darzyłem go takimi uczuciami.
Ale co powinienem powiedzieć
dziewczynie, która go kochała?
- Może go poniosło? – podsunąłem,
mówiąc coś, co zupełnie nie odzwierciedlało mojego zdania dotyczącego tej
sytuacji.
- Od kiedy ty go bronisz? Starasz
się udawać przyjaciela? – prychnęła, dając krok do tyłu.
- Jeśli powiem ci co o tym
wszystkim sądzę to nieuniknienie obrażę twojego chłopaka. Wolę zachować
dystans.
- Severusie, bądź szczery –
powiedziała, na co lekko zacisnąłem pięści.
- Dobrze, jak chcesz. James jest
dupkiem. Nie widzisz jak cię zmienił? Nie zauważyłaś, kim się przez niego
stałaś? Pewnie nie. Ale ja zauważyłem. Nie jesteś tym człowiekiem, którego
znałem.
- To samo mogę powiedzieć o
tobie! Avery, Mulciber, przecież ich ojcowie to śmierciożercy! Chyba nie chcesz
stać się tacy jak oni – uniosła się, na co ja lekko przymknąłem oczy.
- To działa w dwie strony –
niemalże warknąłem. – A zresztą, jak sama kilka dni temu zauważyłaś, jesteśmy
inni i nie…
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że
stali się dla ciebie autorytetem? – przerwała mi. – Snape, chyba nie chcesz
powiedzieć, że śmierciożercy…
- Nie, Lily – wtrąciłem się jej w
słowa. – Nie chcę zostać śmierciożercą – skłamałem automatycznie widząc po jej
twarzy, że zainteresowała się mną i sytuacją, w jakiej byłem. Nie chciałem po
prostu, by miała na głowie jeszcze mnie. O ile naprawdę ją to przejęło.
- Mam nadzieję – odparowała.
Westchnęła
cicho. Nie wiedziałem co powiedzieć. W sumie to nawet nie myślałem o niczym
konkretnym. Moje myśli tylko krążyły wokół Lily. Stałem obok niej, rozmawiałem
z nią.
- Nie zimno ci? – zapytałem
nagle, zmieniając zupełnie temat.
- Trochę – odpowiedziała, na co
lekko dotknąłem jej ręki. Była jeszcze zimniejsza od mojej.
- Chodźmy do pokoju ślizgonów –
zaproponowałem. – Moglibyśmy jeszcze na spokojnie porozmawiać – dodałem,
próbując namówić dziewczynę.
Jak
się okazało nie miała nic przeciwko mojemu pomysłowi. Przytaknęła lekko głową i
oboje wyszliśmy z łazienki na parterze.
Rozejrzeliśmy się dokładnie wokół
aby sprawdzić, czy czasem nie ma tu nigdzie Filcha. Jednak na nasze szczęście korytarz był
całkowicie pusty, a cisza zdawała się całkowicie go usypiać.
Oboje
cicho zeszliśmy po schodach i idąc lochami prowadziłem Lily do pomieszczenia,
które zajmowali uczniowie mojego domu.
Nigdy nie byłem w dormitorium
Gryfonów, aczkolwiek podejrzewałem, że jest miejscem ciepłym i przyjaznym. Za to o Krukonach mówiono, iż ich pokoje
przepełnione są półkami z książkami, głównie naukowymi.
W
Hogwarcie przyjęło się, iż uczniowie nie odwiedzali dormitoriów innych domów. Były
one czymś w rodzaju twierdz, którą znali tylko jej uczestnicy.
Stanęliśmy
przed wielkim obrazem węża. Lekko poruszył się dając znać, że wyczuł naszą
obecność.
- Czysta krew – wymruczałem pod
nosem, po czym oboje weszliśmy do środka.
Dziewczyna
rozejrzała się z zaciekawieniem.
Ujrzała zimne ściany wyłożone z
ciemnych cegiełek, po których jak to zawsze lekko spływała woda. Po drugiej
stronie stała olbrzymia kanapa w otoczeniu foteli, a przed nią umiejscowiony
był równie wielkich rozmiarów kominek, w którym jeszcze lekko tlił się ogień.
Oprócz
tego panowała całkowita cisza. Wszyscy spali.
- Ponure otoczenie – stwierdziła,
na co mimowolnie uniosłem koniuszki ust.
- Da się to miejsce polubić. W
końcu spędzam w nim już siódmy rok, jest do zniesienia – stwierdziłem, ale Lily
chyba tego nie usłyszała. Podeszła wolnym krokiem do ścian i starła rękę kilka
kropel, potem przyglądając się im roztartym na dłoni.
Usiadłem
na kanapie nadal patrząc w jej stronę. Kolejno podeszła do obrazu Salazara Slytherina,
który zamrożony w czasie lekko drgnął, a
na jego twarzy jak to zwykle widniał obojętny wyraz.
- Twoi znajomi nie będę mieć
pretensji, że przyprowadziłeś to Gryfona? – zapytała z drugiego końca Sali.
- To niczemu nie przeszkadza –
odparłem. Wyciągnąłem różdżkę i wznieciłem płomień.
Już po kilku chwilach zrobiło się
o wiele cieplej.
- Severusie – zaczęła wolno,
odwracając się w moją stronę. – Myślisz, że będzie wojna? Ostatnio głośno jest
o Sam Wiesz Kim, o Śmierciożercach i ja… muszę przyznać, że martwi mnie to.
James mówi, że jeśli faktycznie miałoby się coś wydarzyć nic na to nie
poradzimy, ale…
- To tylko plotki – przerwałem
jej. – Wojny nie będzie, przynajmniej nie za naszych czasów - dokończyłem, a
dziewczyna zajęła miejsce obok mnie.
____________________
Mała zmiana planów co do dodawania notek. Spodziewajcie się ich każdego tygodnia między piątkiem a niedzielą. Nie mogę wyznaczyć dokładnego dnia.
Jeśli ktoś czyta niech komentuje. :) A tymczasem miłego dnia.